Jerzy Nowosielski – Po śladach…, BWA Olsztyn (wystawa grupowa)

Dzięki uprzejmości BWA w Olsztynie, fot. Jakub Zdanowicz

Dziękując za zaproszenie na wystawę poświęconą Jerzemu Nowosielskiemu, pomyślałem że należałoby napisać kilka zdań o tym „jak to wtedy było”. Byłem świadkiem różnych wypowiedzi Profesora będąc na co dzień w jego bliskości w czasie studiów na Akademii Sztuk Pięknych
w Krakowie. Nie czuję się upoważniony, aby autorytatywnie stwierdzić, że „tak to było”. Mogę napisać tylko parę zdań, co starszy malarz chciał przekazać młodszym kolegom. Co zrozumiałem jako początkujący malarz. Mówił wprost lub snuł opowieści o zjawiskach artystycznych, społecznych, rozświetlał tło i wysnuwał zaskakujące wnioski. Częściej poprzez swoją obecność i zachowanie się w sytuacjach mało znaczących mówił znacznie więcej. Doświadczaliśmy głębi jego ducha z której czerpał siłę do niezwykle wnikliwych intuicji, paradoksalnych wypowiedzi i zachowań. Jeszcze teraz niektóre jego powiedzenia docierają do mnie po latach, gdy stałem się gotowy je zrozumieć.

A więc o czym była ta nauka?

O pokorze malowania.
O odrzuceniu naporu zewnętrznej mody, której młodzi malarze zbyt łatwo ulegają w pogoni za doraźnym sukcesem czy zwykłą chęcią podobania się. Profesor widział każdy gest kokieterii malarskiej. Był w stanie zareagować zdecydowanie, gdy jakiś student udawał na obrazach „wielkiego malarza”. Był jednoznaczny w piętnowaniu każdego przejawu pychy malarskiej, natomiast bardzo życzliwie odnosił się do najskromniejszych prób znalezienia autentycznie własnej drogi. Odnalezienia swojego miejsca w hierarchii sztuki, niekoniecznie na wyżynach, ale tego sobie właściwego, choćby gdzieś nisko. Malarz powinien znaleźć garnitur skrojony na własną miarę, a nie ubierać się w cudze szmatki.

O prostocie.
Żeby zgodzić się na własną ograniczoność i własne możliwości. O potrzebie wsłuchania się w siebie, aby odkryć to autentyczne, własne centrum i swojej autentycznej ekspresji. Odnaleźć swoje własne serce. Mówił, że każdy jest niepowtarzalny i każdy malując ten sam przedmiot zawsze zrobi to inaczej niż inny. Dlatego nie ma potrzeby silenia się na oryginalność podsuwaną przez „świat sztuki”, bo właśnie wtedy wpada się w sidła schematu. Wszyscy ci, którzy na siłę chcieliby być wyjątkowi są przewidywalni i szablonowi.

O odwadze.
Profesor zachęcał nas do realizowania swojej wizji, do pójścia do końca w jej egzekwowaniu. Nawet za cenę zniszczenia obrazu czy namalowania nieudanego. Od nieudanego obrazu można nauczyć się więcej niż od wielu dobrych obrazów. Porażki i niepowodzenia są wpisane w powołanie malarza. Zgoda na nie daje energię do dalszej pracy.

Mawiał: kiedyś było tak; żeby zostać malarzem trzeba było praktykować u mistrza. Robić, co on każe, powoli być dopuszczonym do robienia coraz bardziej odpowiedzialnych rzeczy. W ten sposób adept uczył się warsztatu, osiągał poziom mistrza. A jak Bóg chciał to zostawał lepszym malarzem.

Innym razem mówił do nas: „albo tradycja albo rewolucja”, albo dokładanie cegieł do wielkiej budowy tradycji, albo zburzenie jej i stawianie na jej gruzach. Należy podjąć wybór.

W moim przypadku zdecydowanie nie nadaję się na rewolucjonistę, więc naturalnie przyszła zgoda na powolne budowanie, dokładanie swoich cegiełek do tej budowli. Zgoda ta przyniosła spokój, uwolnienie się od natarczywego żądania ciągłej nowości.

Krzysztof Klimek, lipiec 2018